wtorek, 16 kwietnia 2013

Rozdział 5


– Chodźcie! Znalazłem! – krzyknął do nich Ron, samemu pakując się do przedziału.
Harry, Hermiona i Ginny odetchnęli z ulgą i skierowali swoje kroki w stronę przyjaciela. Byli już sfrustrowani chodzeniem po pociągu i odkrywaniu tylko zajętych miejsc. Czy to ich wina, że wpadli na peron prawie spóźnieni? Jakiś dowcipniś przestawił im budziki o godzinę do tyłu. Kiedy już ocknęli się na tyle, by zobaczyć, ile pozostało im czasu, zaczęli biegać po domu w szalonym tempie.
– Ron! Wyłaź z tej łazienki! – wrzeszczała Ginny, waląc pięścią w drewniane drzwi.
Siedział tam z dziesięć minut!
– Uch wychochę! – odkrzyknął jej, po czym usłyszała splunięcie, szum płynącej wody i chwilę później, kiedy unosiła dłoń, żeby jeszcze raz zapukać, drzwi stanęły otworem.
– Tyle czasu tam siedziałeś i nawet się nie ubrałeś? – spytała ze zdziwieniem, przypatrując się niebieskiemu ręcznikowi, który był jego jedynym okryciem.
Spojrzał na nią i przeczesał włosy prawą dłonią. W drugiej trzymał piżamę.
– A co? Jest jakaś reguła mówiąca, że trzeba się koniecznie ubrać za pierwszą wizytą w łazience? – Zasłonił jej wejście do pomieszczenia, przesuwając się za każdym razem, kiedy chciała go minąć.
– Ron – prawie wywarczała – ostrzegam cię.
On tylko się zaśmiał i poczochrał jej włosy, przez co stała się jeszcze bardziej wściekła.
– Och, przesuń się! – krzyknęła, jednocześnie wypychając go ciałem z wejścia do łazienki i zatrzaskując za sobą drzwi. – Ile to można siedzieć w kiblu! No niepojęte po prostu… – Usłyszał stłumione narzekanie siostry.
– Sama nie jesteś lepsza! – odpowiedział. – Jak czasami wejdziesz to i z pół godziny trzeba czekać, aż jaśnie pani raczy opuścić swoje królestwo!
W odpowiedzi usłyszał głuche uderzenie rzuconego w drzwi kapcia i szum wody.
– Ron, idź się ubrać, bo w takim tempie nie zdążysz zjeść śniadania – uprzedził Harry, który właśnie przechodził obok kumpla, znosząc swój kufer.
Po czterdziestu minutach wszyscy najedzeni i spakowani dotarli na King’s Cross. Do odjazdu pociągu pozostało siedem minut, więc biegli jak opętani, potrącając co rusz to jakichś innych pasażerów. Szybko pożegnali się z rodzicami rudzielców, którzy życzyli im miłego roku i dziwnie uśmiechali się, kiedy czworo nastolatków krzyknęło: „Do zobaczenia w święta!”.

– Uff, w końcu można spokojnie usiąść – odparł Harry, wchodząc do przedziału i rzucając się na siedzenie. – Cześć, Luno – powiedział z uśmiechem, gdy zauważył niską blondynkę, na której szyi wisiał naszyjnik z kapsli.
– Hej, Harry. Witajcie – zwróciła się do wchodzących dziewcząt. Przywitały się z nią uprzejmie i pogrążyły się w rozmowie o tym, jak minęły im wakacje.
Ron rozsiadł się obok przyjaciela i głęboko westchnął. I znów westchnął. Spojrzał w okno na mijane drzewa i jeszcze raz westchnął.
– Co jest? – Harry zmarszczył brwi i spojrzał na niego.
– Co? – Ron spojrzał na niego i machnął ręką. – Nie, nic.
– I przez takie nic byś wzdychał? – Potter kiwnął mu głową i odwrócił się ciałem w jego stronę. – No mów, przecież cię nie zjem – wyszczerzył się.
Ron parsknął.
– Uważaj, Harry, Ron może zjeść ciebie – wtrąciła Ginny, zerkając na brata z błyskiem w oku. – Nie miał czasu na porządne śniadanie.
– Dałabyś już mi spokój, Gin – powiedział z wyrzutem. – Od rana się ze mnie nabijasz.
Weasleyówna tylko szeroko się uśmiechnęła.
– Sam dałeś mi powód, Ron. Trzeba było lepiej nauczyć się gospodarowania czasem, a nie wszystko robić na ostatnią chwilę – oznajmiła, zakładając ręce na piersi. – Mama dobrze mówiła, żeby spakować się kilka dni wcześniej, ale ty swoje, oczywiście musiałeś się nie posłuchać – wypominała.
– Wiesz, Gin, to taki okaz młodzieńczego buntu – dodała poważnym tonem Hermiona, przekręcając kartkę w czytanej właśnie książce.
– No, może masz rację? – spojrzała na przyjaciółkę. – To znak, że jest nadzieja na dojrzalszego brata – powiedziała, a Ron prychnął, jeszcze bardziej rozwalając się na siedzeniu. Po chwili jej mina zrzedła. – Czekaj, nie ma szans, jeśli Fredowi i George’owi to nie pomogło.
Towarzystwo się zaśmiało.
– Te budziki to pewnie ich sprawka – powiedział Harry.
– Serio? A ja myślałam, że to tata się bawi – powiedziała z sarkazmem, jednak uśmiechając się do Wybrańca.
Harry parsknął.
– Mogło i tak być, Ginny – powiedział, opierając łokieć na podłokietniku. – W końcu bliźniaki po kimś musieli odziedziczyć taką smykałkę do żartów.
Ron udał zamyślonego.
– Zawsze sądziłem, że mają to po braciach mamy. – Postukał się palcem po brodzie. – Może to mama jest takim dowcipnisiem? Dobrze się ukrywała aż do dziś – dodał z uśmiechem.
Hermiona spojrzała na niego i pokręciła głową.
– To sprawka bliźniaków, jestem pewna. Widziałam wieczorem, jak wymykają się z Nory poza bariery antyaportacyjne, choć przecież nie było ich na kolacji – wyjaśniła. – Pewnie wpadli tylko, żeby nam zepsuć poranek, dla nich to musiało być świetnym pomysłem.
– Nie pierwszy raz ich kawał śmieszy tylko ich – powiedziała Ginny. – Kiedyś uznali za prześmieszne przyklejenie mi wszystkich mebli do sufitu.
– Ale to było śmieszne! – obruszył się Ron, szeroko się uśmiechając.
Luna zaczęła się śmiać i to tak, aż pociekły jej łzy. Hermiona użyczyła jej chusteczki.
– Dzi-dziękuję, Hermiono – wydukała rozweselona Luna.
Nagle drzwi do przedziału się otworzyły.
– Granger, Weasley, a wy co? Nie macie zamiaru pojawić się na zebraniu prefektów? – spytała Pansy Parkinson, stając w progu.
Hermiona wciągnęła głośno powietrze i szybko zerwała się z miejsca.
– Zupełnie zapomniałam! Ron, jak mogliśmy zapomnieć, że jesteśmy prefektami? Dobra, ty mogłeś, to do ciebie podobne, ale ja? – mówiła, w pośpiechu zakładając wierzchnią szatę na ciuchy i byle jak zawiązując krawat. –  Nie mamy czasu na całkowite przebranie, Ronaldzie! – krzyknęła, widząc, że rudzielec ściąga koszulę. – Łap szatę i wychodzimy!
Pansy stała z uśmiechem i obserwowała rozgrywające się widowisko.
– Spoko, Granger, mamy jeszcze pięć minut – wtrąciła, spoglądając na Gryfonkę z rozbawieniem.
Hermiona spiorunowała ją wzrokiem i odetchnęła z ulgą.
– Po co mnie tak straszyłaś? – powiedziała z wyrzutem. – A tak w ogóle to dlaczego przyszłaś nam powiedzieć o spotkaniu? – spytała zaciekawiona, na nowo wiążąc krawat.
Parkinson wzruszyła ramionami.
– McGonagall spotkała mnie na korytarzu i kazała przypomnieć o spotkaniu wszystkim prefektom z naszego roku. Usłyszałam śmiech Pomyluny i pomyślałam, że tu jesteście.
– Nie nazywaj jej tak! – powiedział Harry, wstając z miejsca. – Czy nikt cię nie nauczył kultury, Parkinson?
Pansy tylko prychnęła.
– Proooszę cię, Potter, nie bądź śmieszny. Każdy tak na nią mówi, będziesz walczył ze wszystkimi? – Spojrzała na niego z pogardą.
– Może i będę – warknął, siadając.
– Nie trzeba, Harry – usłyszał głos blondynki. – Ale dziękuję.
– A poza tym, nauczono mnie kultury, Potter – odpowiedziała. – Tylko że wobec was nie będę jej stosować, bo was nie lubię – powiedziała i wyszła z przedziału, a za nią Hermiona z Ronem.
Zamknęły się drzwi i zostali tylko Ginny, Luna i Harry.
– Chciałbym to zobaczyć – parsknął. – Kulturalny Ślizgon, dobry żart. No naprawdę…
 – Jesteś zbyt uprzedzony, żeby dostrzec, że nie wszyscy są źli, Harry – powiedziała Ginny, za co obdarzył ją zdziwionym spojrzeniem, a ona westchnęła. – No a profesor Snape? Ślizgon pełną parą, nie lubi ciebie…
– Raczej mojego ojca i Syriusza – wymamrotał.
– …a jednak pomógł nam z Umbridge. Ślizgoni są wobec niego lojalni, przypominasz sobie? – Spojrzała na niego z wyczekiwaniem, aż wypuścił ze świstem powietrze i spojrzał w okno.
Miała rację.
Kiedy ta stara ropucha złapała go i jego przyjaciół, myśleli, że już wszystko stracone. Jednak gdy posłała po Snape’a, pomyślał, że to jego jedyna szansa. Snape przyszedł i Harry zaczął wpatrywać się w niego, lecz to nic nie działało, profesor nie chciał nawet na niego zerknąć. W końcu nie wytrzymał i wrzasnął, żeby nauczyciel na niego spojrzał. Zobaczywszy szeroko otwarte oczy Pottera, po krótkim skinieniu z jego strony, wszedł do umysłu chłopaka, który pokazał cały sen i to, co się wydarzyło od tamtego momentu.
Snape zareagował momentalnie, petryfikując Wielkiego Inkwizytora i nakazując swoim uczniom puścić Gryfonów. Ślizgoni byli bardziej niż zdziwieni, lecz wykonali polecenie opiekuna domu. Następnie powiedział, że musi zamienić słówko ze Ślizgonami, a później z ich szóstką. Podzielił klasę na dwoje i wyciszył część, w której się znajdował. Gryfonów i Krukonkę zżerała ciekawość, o czym im mówił, bo na twarzach jego podopiecznych malowały się niedowierzanie, które przeszło w złość, a następnie Parkinson, Malfoy, Crabbe, Warrington i Bulstrode potaknęli ze zrozumieniem. Snape machnął różdżką i ściana zniknęła.
– Potter, czy jesteś świadomy, że ta cała sytuacja nie miałaby miejsca, gdybyś przyszedł z tym od razu do mnie? – zwrócił się do ucznia.
– Zapomniałem o panu, okej? – wyjaśnił, trzęsąc się ze złości. Oni tutaj rozmawiają sobie spokojnie, a Syriusz… – Zawsze był pan niemiły, więc niech się pan nie dziwi, że nie był pan pierwszą osobą, o której pomyślałem.
Severus przyglądał mu się z zaciekawieniem.
– A więc w jakim celu używałeś kominka tej tu? – powiedział, wskazując głową spetryfikowaną panią dyrektor.
Harry zacisnął szczęki.
– Nie będę o tym rozmawiał przy nich. – Kiwnął w stronę Ślizgonów.
Malfoy prychnął, ale nic nie powiedział.
– Możesz przy nich mówić. Ufam im – oznajmił Snape, zakładając ręce na piersi i przyglądając się nastolatkom.
Miny Millicenty, Pansy i reszty ich kolegów z domu wyrażały dumę. Żadne z nich nie oczekiwało, że ich opiekun powie coś takiego w towarzystwie Gryfonów i tej szurniętej Krukonki.
– To śmierciożercy! – krzyknął Ron, a Ślizgoni parsknęli śmiechem. – Harry nie będzie mówił przy nich o planach pokonania ich przywódcy! – Spojrzał na nich z satysfakcją, po czym odwrócił się w stronę Pottera. – Prawda, Harry?
Potter tylko zerknął gniewnie na Severusa, którego spojrzenie mówiło: „No mówże, nie mam całego dnia”, pokręcił głową i powiedział:
– Jest pan pewien, że mogę im powiedzieć… ee… o tym, czego on szuka? – spytał niepewnie. Złość z niego prawie uleciała. Mamy ze sobą Snape’a. Musi pomóc, nie ma wyboru.
Severus wypuścił zniecierpliwiony powietrze.
– Tak, Potter. Możesz powiedzieć im o wszystkim, bo oni również są po naszej stronie – rzekł, a na twarzach Gryfonów zagościł szok. – Warrington ma wstąpić do Zakonu, kiedy tylko ukończy osiemnaście lat. – Widząc zdziwione spojrzenie Weasleya, wyjaśnił: - Czemu osiemnaście, a nie siedemnaście, panie Weasley? Niech pan ruszy tym zakutym łbem choć raz.
– Pewnie profesor Dumbledore nie chce członków wśród uczniów – wtrąciła Hermiona.
Severus spojrzał na nią uważnie swoimi czarnymi oczami.
– Zgadza się, panno Granger – niechętnie przyznał jej rację. – Niestety nadal nie potrafi się pani powstrzymać od udowodnienia innym, że pani wie lepiej, nawet jeśli jest to pani przyjaciel. Nie dała mu pani szansy się wykazać. – Hermiona poczerwieniała na uwagę profesora, lecz hardo patrzyła mu w oczy. – Mów, Potter.
– Ja… chciałem skontaktować się z Łapą. Chcieliśmy się upewnić, że nie ma go tam, gdzie widziałem. I pan widział – oznajmił, zwracając się do profesora.
Severus potaknął, gładząc brodę jednym z długich palców.
– I czego się dowiedziałeś?
– Niczego – odparł suchym głosem. – Ten głupi Stworek nic mi nie powiedział!
– Zaczekajcie chwilę. – Profesor odwrócił się do nich tyłem, usłyszeli przyciszone głosy, następnie głośniejsze „Ale Severusie!” i odwrócił się do nich purpurowy na twarzy. – Potter – warknął. – Idziesz ze mną. – Podszedł do chłopaka i szarpnął go za ramię. – A wy – spojrzał na jego przyjaciół i swoich Ślizgonów – zostajecie w zamku. Pograjcie sobie w coś, porozmawiajcie, nie wiem, nie interesuje mnie to. – Wskazał na Umbridge. – Rzuciłem na nią czar Decipio surdus1 i usunąłem z pamięci wydarzenia związane z tym, co się tutaj działo, w zamian wkładając zapewnienie, że cały czas była w gabinecie. Wierzę, że poradzicie sobie z wymyśleniem, co dalej i posprzątaniem.
– Chcemy iść z wami! – krzyknęli wszyscy Gryfoni chórem.
Snape spojrzał na nich spod zmrużonych oczu.
– Czy ja mówię niewyraźnie? – spytał z przekąsem. – Wy – nie, ja i Potter – tak. Koniec, kropka.
– Ale profesorze! – To była Weasleyówna. Musiał przyznać, że charakter odziedziczyła po mamusi. Stawia na swoim, choćby się waliło i paliło. – Wie pan o GD, ćwiczyliśmy cały rok. Możemy się przydać!
– Nie, panno Weasley. Nie będę narażał życia niewinnych, za których jestem odpowiedzialny, bo pani się wydaje, że jest pani gotowa.
Ginny poczerwieniała ze złości.
– Słuchaj, no… – zaczęła, ale Hermiona szybko zatkała jej usta dłonią. Czwartoroczna Gryfonka musiała ją ugryźć, bo na twarzy Granger zagościł grymas bólu. Usłyszał tylko ciche:
– Później mi za to podziękujesz, Gin. – Miała rację. Podziękuje za brak odjętych punktów i szlabanu, który niewątpliwie by dostała za nieokazanie szacunku nauczycielowi.
– Dobra – burknęła niezadowolona, zakładając ręce na piersi i odwracając głowę w drugą stronę. – Idźcie sobie.
Severus nie czekał więcej na pokaz humorków Weasley, tylko wyszedł z Potterem, prowadząc go prosto do swojego gabinetu.
Chłopak nie odzywał się całą drogę, grzecznie za nim podążając.
– Co planuje pan zrobić? – zapytał, gdy tylko przeszli przez próg lochu.
– Co wiesz o Departamencie Tajemnic? – Severus całkowicie zignorował chłopaka.
– Ee… tylko tyle, że jest tam coś, czego pragnie Voldemort – wyjaśnił pokracznie.
– Tylko tyle? – Severus uniósł brew ze zdziwieniem.
– No… domyślam się, że ma to jakiś związek z kuleczkami, które widziałem w tym śnie…
– To nie był sen, Potter – przerwał mu. – Czarny Pan przesłał ci nieświadomie część swojego planu. Tak, to się jeszcze nie stało – wyjaśnił, widząc otwierające się usta chłopaka. – Jak sobie wyobrażasz, żeby w środku dnia wszedł do Ministerstwa pełnego aurorów i innych czarodziejów? – spytał ironicznie.
Harry zmieszał się.
– Ja… nie wiem. Może użył wielosokowego i tak mu się udało? – spytał.
– A za kogo niby mógłby się przebrać?
– Za Lucjusza Malfoya? – wypowiedział pierwsze, co przyszło mu na myśl. – W ogóle po co on tak często tam bywa? Pewnie dlatego pilnujecie tego czegoś.
– Potter, wiedziałem, że Dumbledore źle robi, nie mówiąc ci o szczegółach, ale nawet nie jest świadomy tego, do czego mógł dopuścić! Przecież ty, dzieciaku, nic nie wiesz! – Profesor zaczął chodzić w tę i z powrotem, łopocząc wokół siebie szatami. Nagle się zatrzymał i wyciągnął w jego stronę różdżkę. – Skup się teraz.
Nie wiedział, czego się spodziewać. Na pewno nie był gotowy na to, co stało się za chwilę. Otóż Snape wtoczył mu do głowy swoje myśli. Zobaczył mężczyznę podsłuchującego rozmowę młodszego Dumbledore’a i profesor Trelawney, później rozmowy Severusa z dyrektorem, a w końcu spotkanie Zakonu, na którym omówiono przepowiednię. Dotyczącą jego. Mało powiedziane, że był w szoku.
– Przepowiednia. To tego pilnował Zakon cały rok – powiedział i spojrzał na profesora.
– Tak, Potter. A teraz, skoro wiesz, że to chodzi o ciebie i Czarnego Pana, jak słyszałeś tę starą wariatkę, musisz stanąć do walki i wygrać. – Harry wybałuszył oczy na Snape’a.
– C-co? – zdołał wydukać. – Teraz?
Severus sapnął.
– Przed chwilą chciałeś pędzić do Ministerstwa, żeby ratować Blacka. – Skrzywił się. – Jak musiałeś się domyślić, Black jakimś cudem wydostanie się z Kwatery, mimo zakazu Dumbledore’a. Stwierdziłem, że dyrektor nie powinien ukrywać przed tobą tylu informacji, bo jeszcze zrobisz coś głupiego. Jeśli będziesz wiedział, na czym polega akcja, dostosujesz się do tego i zrobisz, co do ciebie należy. Mimo usilnego matkowania Molly, nie jesteś już dzieckiem i powinieneś decydować o sobie, Potter.
Harry był zdziwiony. Nigdy nie przypuszczał, że jedyną osobą, która potraktuje go poważnie, będzie Snape. Snape, do cholery! Spodziewałby się każdego tylko nie jego. Ale grunt, że ma kogoś po swojej stronie.
Nabrał powietrza i powoli je wypuścił.
– To co robimy, profesorze? – spytał najuprzejmiej, jak potrafił w stosunku do tego człowieka. Chyba mu się udało, bo Snape’owi zadrgał kącik wargi.
– Nałożę na ciebie zaklęcie kamuflażu i razem ze mną, przez kominek, dostaniesz się do Ministerstwa. Sam zażyję eliksiru wielosokowego – spojrzał na Harry’ego, świdrując go wzrokiem – z włosem jakiegoś mugola. Nikt nie może mnie rozpoznać, bo powinienem w tym czasie przebywać w Hogwarcie.
Harry szybko przetwarzał informacje. Snape mu pomaga. Pomaga, sprzeciwiając się Dumbledore’owi i reszcie Zakonu. A może działa na korzyść Voldemorta? Ale nie mówiłby tych wszystkich rzeczy… Dobra. Zaufa mu. Hermiona zawsze powtarzała, żeby mu zaufać, bo dyrektor mu ufa. Raz rogogonowi Potter.

– Harry? – usłyszał, jak Luna wymawia jego imię.
Odwrócił wzrok od okna i spojrzał na przyjaciółkę, która ponad trzy miesiące temu, mimo zakazu Snape’a przedostała się z resztą jego przyjaciół do Ministerstwa i walczyła ze śmierciożercami, których później złapano i osadzono w Azkabanie. Voldemortowi się nie poszczęściło i kiedy zaciągnął Harry’ego do komnaty z Kamiennym Łukiem, jego Avada Kedavra i Expelliarmus Gryfona się spotkały, po czym Czarnego Pana odrzuciło w tył, prosto za zasłonkę. Po chwili usłyszał świst i zobaczył pędzące w stronę zasłony sześć grotów czarnego światła2. Jeden wydobywał się prosto z jego blizny. Po chwili wszystko ustało, zasłona mocno załopotała i zawisła w bezruchu. Potter nie wiedział, co się stało, ale kiedy wpadło do pomieszczenia około tuzin aurorów, mówiących niedowierzającymi głosami, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać przepadł na zawsze, podniósł się z kamiennej posadzki i zaczął śmiać. Czuł się niesamowicie lekko i szczęśliwie.
Zaraz otoczyli go magomedycy i Dumbledore, który uśmiechał się dobrodusznie. Gdy w końcu znów znaleźli się w Hogwarcie, spytał dyrektora, czy Voldemort się nie odrodzi. On mu tylko odpowiedział: „Nie, Harry. Tym razem zniknął na zawsze i to dzięki Tobie, bo ty wepchnąłeś go za zasłonę. Widzisz, to był magiczny średniowieczny artefakt, który stosowano, kiedy nie miano pewności, że czarodziej, który ma być stracony, nie pozostawił części swojej duszy na ziemi w innej postaci czy przedmiocie3. Ten Kamienny Łuk przyciągał całą duszę osoby wpadającej za zaczarowaną zasłonę. Dziękuję, Harry, za to, że uwolniłeś świat od Voldemorta”. Były to najdziwniejsze słowa, które usłyszał. Później przez wiele czasu analizował je wraz z przyjaciółmi, ale nie znaleźli zbyt dużo wskazówek. W końcu dali sobie spokój, ciesząc się, że mroczne czasy minęły.
– Tak? Przepraszam, zamyśliłem się – odparł zmieszany.
Luna uśmiechnęła się do niego.
– Nic nie szkodzi. Czasami dobrze jest przemyśleć parę spraw – powiedziała, uważnie mu się przyglądając tymi swoimi wielkimi błękitnymi oczami. – Tatuś tak mawia.
– Ma rację – przyznał. Przez chwilę siedzieli w ciszy, nie licząc cichego nucenia Luny. – Ej, a gdzie Ginny? – spytał, marszcząc brwi. Czyżbym aż tak się zamyślił, że nie widziałem, kiedy wyszła?
– Poszła do Deana – potwierdziła jego myśli. – Ten Dean to bardzo miły chłopak, prawda? – spytała z uśmiechem.
– Taak. Dean jest spoko – odparł, odwzajemniając uśmiech. – Wiesz, że wieczorem, jak myśli, że już śpimy, zapala świecę i pisze wiersze dla naszej Gins? – wyszczerzył się do niej radośnie, a ona się zaśmiała. – Czasami długo nie pasuje mu jakiś rym, to powtarza jedną linijkę w kółko i w kółko, aż człowieka krew zalewa, bo nie możesz jej wyrzucić z głowy.
Luna parsknęła.
– Widać, że bardzo mu na niej zależy – powiedziała radośnie. – Fajnie, że Ginny znalazła swoją bratnią duszę. Miło popatrzeć, że jest szczęśliwa.
Harry przyznał jej rację. Rozmawiali bardzo swobodnie i czas szybko im minął. Po jakiejś godzinie wpadli do przedziału Hermiona z Ronem. Jak zwykle się kłócili.
– Och, Herm, dałabyś spokój – powiedział zrezygnowany rudzielec, opadając na siedzenie i przecierając twarz dłonią. – Przecież nic mu się nie stało, prawda?
– Ale mogło, Ron! – zdenerwowana Gryfonka ciskała wzrokiem gromy w stronę Weasleya. – Nie ważne, że to Malfoy zaczął, nie powinieneś rzucać się na niego z pięściami!
– Obrażał cię! – zaoponował, czerwieniejąc.
– Powiedział, że mam ładną fryzurę, Ron. Ładną. Czy to wygląda na obrazę? – spojrzała na niego z uniesioną głową. – Bardziej powinno cię ruszyć to, że później skrytykował twój wygląd, a nie przejmować się komplementem rzuconym w moją stronę. – Zmarszczyła brwi. – Ciekawe, co mu się stało, że powiedział mi coś miłego i to bez sarkazmu. – Wzruszyła ramionami. – No, nieważne. Przebierzcie się lepiej, bo niedługo będziemy w Hogsmeade – zwróciła się do Harry’ego i Luny.
– O, to my też tu jesteśmy? – Wskazał na siebie i Krukonkę. – Patrz, całkiem zapomniałem!
Ron parsknął, ściągając szatę i otwierając kufer. Luna się zarumieniła.
– Ekem, Rooon?
– Tah, Hemmiono? – wyseplenił, trzymając krawat w ustach.
– Może poczekałbyś ze striptizem aż z Luną wyjdziemy? – zasugerowała i zaśmiała się, kiedy szybko sięgnął po sweter, aby się nim przykryć.
– Jasne, śmiało wychodźcie, moje panie – ukłonił się, wskazując wyjście.
Dziewczęta się zaśmiały i, kręcąc głowami nad jego niemożliwością, wyszły, zamykając za sobą drzwi.
***
– Witam w kolejnym roku szkolnym! – powiedział radośnie dyrektor, rozkładając ręce, jakby pragnął ich wszystkich serdecznie uściskać. – Witam, pierwszoroczni! A także wy, starsi bywalcy! – Uczniowie wszystkich domów zaczęli radośnie bić brawo. Stęsknili się za tą szkołą, a przede wszystkim za przyjaciółmi, których nie widzieli całe wakacje. – Jak wspomniałem na uczcie pożegnalnej, co mieliście prawo zapomnieć przez te dwa miesiące – rozległy się pojedyncze śmiechy – w tym roku odbędzie się Konkurs Sprawdzający  Umiejętności Magiczne i Przystosowanie do Życia w Świecie, w skrócie KSUMiPdŻwŚ. – Uczniowie i nauczyciele wybuchli śmiechem, kiedy dyrektor wypowiedział ten przydługawy i dziwny akronim. – No co? – zdziwił się. – Nie podoba wam się? – Uczniowie tylko zaśmiali się jeszcze głośniej, a jakiś odważny odkrzyknął:
– Nie wiemy, jak to wymówić, profesorze! Niech dyrektor nas nauczy! – Uczniowie ochoczo pokiwali głowami.
Dyrektor uśmiechnął się i rzekł:
– Dobrze! Zatem powtarzajcie za mną – zakasał rękawy i podniósł ręce do góry, aby pokazywać litery – Kysy-umip-dżetwuś!
Wielka Sala ponownie wypełniła się śmiechami. Gdzieniegdzie uczniowie nie wytrzymali i po prostu pokładali się na stołach, wręcz płacząc z rozbawienia. Pomona Sprout tak się trzęsła, że z jej szaty zaczęły sypać się grudki ziemi. Można by powiedzieć, że zaliczyła glebę.
– Dobrze, kochani! – zawołał Dumbledore, a zebrani umilkli. – Przechodząc do sedna, chciałbym po krótce opowiedzieć o Kysyumipdżetwusiu. – Blaise Zabini nie wytrzymał i ryknął ponownie śmiechem. Ci, którzy próbowali się opanować, ulegli kompletnie, słysząc rechot Zabiniego, i ponownie nastał chaos. Kilka minut później, kiedy już ostatnie łzy wytarto bawełnianą chusteczką, Albus powstał ze swojego miejsca i przemówił: –  Zatem w owym konkursie – już nie śmiał wymówić tego nazwy, chciał w końcu zasiąść do kolacji! – weźmie udział trzydziestu uczniów z każdej zgłoszonej szkoły. Piętnaście dziewcząt i piętnastu chłopców. Nie liczą się ich wiek i przynależność domowa – wyłonimy ich spośród was w ciągu tego tygodnia. – Wielka Sala wypełniła się przepełnionymi emocjami rozmowami. – Cisza! Chyba chcecie jeszcze dzisiaj zjeść kolację, prawda? – W odpowiedzi usłyszeli burczenie w czyimś brzuchu. Uczniowie parsknęli. – Wybrani stawią czoła swoim kolegom ze szkół z Francji, Skandynawii i Ameryki. Będzie się liczyła zarówno ich wiedza książkowa, jak i praktyczne jej wykorzystanie. Jak mówi nazwa konkursu, chodzić będzie o umiejętność przetrwania w świecie, pozostawionemu początkowo samemu sobie, następnie połączymy was w grupy. Co więcej czeka na was w tym konkursie? Zdobycie nowych znajomych, a może nawet przyjaciół. Poznanie siebie samego i swoich reakcji w ważnych momentach życia. Oczywiście jest również nagroda – ale jej nie możemy zdradzić, ze względu na tajemnicę trzeciego zadania. Kiedy już uczestnicy dotrą do tego etapu, poinformujemy ich, o co walczą. Dziękuję za uwagę i życzę smacznego! – Klasnął w dłonie i na stołach niemal natychmiast pojawiło się jedzenie.
Głodni mieszkańcy Hogwartu w niemal idealnej ciszy spożywali dawno wyczekiwany posiłek. Niektórzy nawet zapłacili za niego słonymi łzami rozbawienia, inni bólem mięśni brzucha, jeszcze inni zdartym gardłem. Jednak nikt nie żałował tego wieczoru. Spędzili go nie dość, że w miłej atmosferze, to na dodatek z dawno nie widzianymi ludźmi.
– Zauważyliście, że dyrektor nie powiedział, w jaki sposób zostaną wybrani uczestnicy tego konkursu? – spytał Ron, kiedy – już w dormitorium – siedzieli w łóżkach i rozmawiali o dzisiejszym dniu.
– Taak, Ron, masz rację – zgodził się z nim Seamus Finnigan, poprawiając poduszkę i opierając się o nią z westchnieniem ulgi. – Jak myślicie, co to będzie?
Odpowiedź czekała na niego następnego dnia podczas pierwszej w tym roku lekcji, transmutacji.
Profesor McGonagall wyglądała na niezwykle zadowoloną ich widokiem, kiedy przekroczyli próg jej klasy.
– Dzisiaj, moi drodzy – zaczęła, wychodząc zza katedry. – Odbędzie się pierwsza część kwalifikacji do konkursu. – Gdy zajęli miejsca, machnęła różdżką i przed każdym znalazło się pięć pergaminów, na którym widniała około setka pytań.
– Spójrz na to: „Jaki eliksir pomaga na przeziębienie?” – czy oni chcą nas ośmieszyć? – rzekła zniesmaczona Hermiona, pokazując Parvati Patil siedzącej z nią na tej lekcji owo pytanie.
– Nie wiem, ale zerknij niżej – odpowiedziała Parvati, dziwnie się uśmiechając.
Hermiona postąpiła zgodnie z sugestią koleżanki i prychnęła.
„Czy potrafił(a)byś pogodzić się z osobą, której bardzo nie lubisz, jeśli wymagałaby tego okoliczność?”
To było bardzo trudne i podchwytliwe pytanie. Niektóre osoby tak potrafią zajść za skórę, że nie chce się mieć z nimi nic wspólnego. Nawet sama obecność takiego delikwenta doprowadza do zniesmaczenia i obrzydzenia wykonywanej przez niego czynności. I co z tym fantem zrobić? Jak ma odpowiedzieć na to pytanie?
Westchnęła i zaczęła pisać.
Mieli dwie godziny na wypełnienie formularza. Wiele pytań było banalnie prostych, z zakresu prowadzenia domu, korzystania z różnych urządzeń (w tym mugolskiego telefonu!); inne były z ziołolecznictwa, odnajdywania składników eliksirów czy transmutowania przedmiotów; niektóre poruszały tematy psychologiczne, które zmuszały do pomyślenia nad sobą. Musiała przyznać, że arkusz był tak skomponowany, że nie powinny się zdarzyć nawet dwie osoby – wśród uczniów tych wszystkich szkół – które udzieliłyby takich samych odpowiedzi. Zróżnicowanie poziomu wymaganych umiejętności było na pozór niewidoczne, bo co trudnego może być w wyczarowaniu igły i nitki? Niestety, trwałość tych przedmiotów w dużej mierze zależy od mocy posiadanej przez czarodzieja, a także umiejętności skupiania na wizualizowanych przedmiotach. To z głębi ciała i świadomości rzucającego zaklęcie pochodzi jego siła. Tylko dobrze wiedzący, czego chce, czarodziej jest w stanie stworzyć trwałe rzeczy. Mało młodych osób ma o tym pojęcie, bo zwykle są po prostu lekceważącymi zasady szkolne i wiedzę osobnikami. Trwają w szkole, bo tak trzeba, nie zwracając uwagi na możliwości, jakie ona przed nimi otwiera. Tylko niektórzy odkrywają w sobie potrzebę istnienia takiej placówki, a jeszcze mniej tę potrzebę wykorzystuje.
Hermiona po udzieleniu odpowiedzi była pewna tylko jednego.
Oni naprawdę chcą przetestować nasze umiejętności i gotowość do życia w dorosłym świecie. Ciekawe jaki procent wybranych będą stanowili uczniowie młodsi niż piętnaście lat?
Takie myśli przechodziły jej przez głowę, kiedy wychodziła z klasy. Zamyślona, potrąciła kogoś.
– Witaj, Granger. Co sądzisz o tym konkursie? – zagadnął nie kto inny, tylko Blaise Zabini. Zatrzymała się i spojrzała na niego uważnie, po czym ruszyła dalej. On jednak nie odpuszczał i dołączył do niej.
Gryfonka trochę się zdziwiła, bo nigdy wcześniej z nim nie rozmawiała. Co to za rok? Ślizgoni o wiele milsi niż zazwyczaj… czyżby świat stanął na głowie, a mnie nikt nie zdążył o tym poinformować?
– Zabini – powiedziała beznamiętnie. – Już nie śmiejesz się jak opętany? – spytała z uśmiechem błądzącym jej po wargach. On zaśmiał się lekko i machnął ręką. – Odpowiadając na twoje pytanie, myślę, że założenia są bardzo dobre, jednak nie na konkurs, który ubierze poważne tematy w formę żartów i rywalizacji. Lepszym wyborem byłaby wielogodzinna dyskusja o naszej przyszłości. Jednak dyrektorzy szkół postanowili inaczej, więc biedni uczniowie, którzy zostaną wybrani, nie będą mieli wyjścia, tylko poddać się ich woli – wyrzuciła z siebie myśli, które kłębiły się w niej od godziny.
– Mówisz tak, jakbyś nie chciała, żeby cię wybrali – zdziwił się Ślizgon, unosząc brew. Kto jak kto, ale był pewien, że ta przemądrzała Gryfonka aż się rwie do konkursu.
Hermiona zatrzymała się i spojrzała na niego spod przymrużonych oczu.
– Nie wiem, po co ci to mówię, ale nie, nie chcę być wybrana.
– Ale dlaczego? – dociekał.
– Bo nie widzę sensu brania udziału w czymś, co ma symulować dorosłość. – Prychnęła. – Całe życie polega na podejmowaniu decyzji, które wpływają na nasze codzienne życie. Zajmujemy się sobą każdego dnia, w przyszłości też tak będzie. Nie potrzeba testowania nas, bo życie samo nas przetestuje.
Blaise zagwizdał i zastanowił się nad słowami swojej towarzyszki.
– Odważne słowa – stwierdził.
Szli dalej, pokonując kolejne kondygnacje schodów.
– Ale nie uważasz, że to może być świetna zabawa? – spytał nagle po kilku minutach milczenia, w ciągu których prawie zdążyli dojść do lochów, gdzie mieli następną lekcję.
Hermiona spojrzała na niego i westchnęła.
– Tak, Zabini, może to być świetna zabawa w dom. Widzę, że będąc małym chłopcem, bardzo ją lubiłeś – odparła, lekko się uśmiechając, a on pokręcił głową i parsknął. – Teraz wybacz, muszę porozmawiać z przyjaciółmi – powiedziała i go wyprzedziła.
Blaise zaśmiał się w duchu i stwierdził, że dziewczyna potrafi postawić na swoim.
– Cześć, Granger! – krzyknął i pomachał w jej stronę z uśmiechem. – Miło się gawędziło!
Hermiona podeszła do Harry’ego i Rona.
– Och, co za palant – wymamrotała, poprawiając torbę na ramieniu.
– Kto? – spytał Ron, rozglądając się znad podręcznika do eliksirów. W tym roku nie chciał dać Snape’owi satysfakcji odebrania mu punktów już na pierwszej lekcji i przynajmniej starał sobie wmówić, że coś potrafi. Pozytywne myślenie to podstawa, prawda?
– Nieważne – odburknęła i przysiadła się do nich. Do zajęć pozostało jeszcze dwanaście minut, miała czas na odpoczynek i uporządkowanie myśli.
Może Zabini ma rację? Dyrektorzy pewnie specjalnie urządzili ten Turniej, zwany Kysyumi-coś tam, żeby odwrócić ich uwagę od ledwo co skończonej tyranii Voldemorta. Stwierdzili, że należy nam się chwila rozrywki.
Parsknęła śmiechem na samo wspomnienie dziwaczniej nazwy. Była pewna, że Dumbledore sam wymyślał artykulację wiele mówiącego skrótu. Przynajmniej mieli niezłą frajdę w pierwszy dzień szkoły. Pewnie to wydarzenie zapisze się na wiele lat w historiach opowiadanych młodszym kolegom.
Jeśli tylko nikt nie zapomni o nim w ciągu kilku miesięcy.
Właśnie znikąd pojawił się Snape, łopocząc tymi swoimi przepastnymi skrzydłami, jak nazywali jego pelerynę uczniowie. W ogóle po co mu peleryna w zamku? Może nie lubił chłodu? Jednak po tylu latach spędzonych w lochach jego organizm powinien się przyzwyczaić...
Hermiona podniosła się z podłogi i otrzepała swą szatę. Snape czekał na nich przy drzwiach.
– Zapraszam – rzekł i uczniowie zaawansowanych eliksirów powolnym krokiem wsypali się do sali.
______________________________
1 (łac. decipio – omamiać, zwodzić; surdus – głuchy), czyli czar umożliwiający ogłuszenie i zmylenie wroga; Severus wyjaśnił, jak to podziałało na Umbridge.
            2 Pięć czarnych grotów to każda z części duszy Voldemorta, którą magiczna siła Zasłony wyciągnęła z horkruksów. Zgodnie z kanonem pani Rowling Tom Riddle w sumie stworzył siedem horkruksów, jednen nieświadomie, dzieląc swą duszę na osiem części. W postaci czarnych grotów do Departamentu Tajmenic dotarło tylko sześć kawałków duszy znajdujących się w: Harrym, czarce Helgi Hufflepuff, medalionie Salazara Slytherina, pierścieniu Wskrzeszenia należącym do Gaunta, diademie Roweny Ravenclaw i wężu Nagini. Siódmym horkruksem był dziennik, który Harry zniszczył w drugiej klasie, a ósma część spoczywała w samym Lordzie Voldemorcie.
3 Chodzi oczywiście o horkruksy.




9 komentarzy:

  1. baardzo fajny! :D
    czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie piszesz! Serio, wciągnęłaś mnie :D Ciekawa akcja, inna perspektywa śmierci Voldemorta. Rozwaliłaś mnie tym skrótem :D Dumbledore jest naprawdę świetny. Podoba mi się pomysł konkursu (pewnie zostanie wybrana Hermiona i Dracon) :D Bardzo mądre słowa Hermiony zatkały Zabiniego :D Swoją drogą co mu się stało, że się "nawrócił"? Kiedy NN? Czekam z niecierpliwością.
    Pozdrawiam,
    Mionka M.
    PS. Nowa notka na: www.dramione-historia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za opinię ;D Wszystko zostanie powoli wyjaśnione w kolejnych rozdziałach. Ale powiem tyle, że ja lubię Ślizgonów i nie chcę robić z nich bezduszników :)

      Usuń
  3. Świetnie piszesz... Twój blog uzależnia. <3.
    Zapraszam na moje nowe Dramione :
    http://zaryzykujmy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Twoje opowiadanie bardzo mi się spodobało. Jesteś niezwykle utalentowana, masz dobry styl pisania, niezanudzasz, niemęczysz czytelnika. Wszystko jest bogate w świetne opisy, no i bohaterzy bardzo dobrze wykreowani, interesujący... Brawo. W internecie wiele jest blogów z opowiadaniem tego typu, ten jednak naprawdę przypadł mi do gustu. :) zapraszam przy okazji do siebie na zyjaca-dla-atona.blogspot.com mam nadzieję, że zostawisz opinię. pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Skrót nazwy konkursu to był strzał w dziesiątkę ! :D
    A ja jestem ciekawa czemu Zabini gadał z Mionką, czy miał w tym jakiś interes...
    Fajnie, że zmieniłaś motyw śmierci Voldzia ;)
    Życzę duzio weny
    całuski
    ~hope~

    OdpowiedzUsuń
  6. O matko! Rozwaliłaś mnie tą nazwą! :D Uwielbiam Blaise, super, że pokazałaś, że nie każdy Ślizgon jest zły. W bardzo inny, lecz bardzo dobry sposób przedstawiłaś śmierć Voldemorta - podobało mi się. Widzę, że rozwinął się pomysł z konkursem, z czego się cieszę. Cieszy mnie to, że dałaś do zrozumienia w tym rozdziale, że Hermiona jest bardzo mądra - mam na myśli wypowiedź skierowaną do Blaise. Chodzi mi o to, że na innych blogach, które czytam i czytałam nikt tak się nie skupił na tym, żeby jej wypowiedzi były inteligentne. Masz ogromny talent, co ci już mówiłam, lecz nie mogę tego nie napisać po tak genialnym rozdziale. Życzę mnóstwo weny, gratuluję kolejnego, fenomenalnego rozdziału i serdecznie pozdrawiam oraz ściskam.
    ~ Potterheads.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo lubię Blaise'a - nie ukrywam, że dzięki wielu przeczytanym ficków z jego udziałem. Może zwróciłaś uwagę, że jest on taką wesołą postacią, której odpowiednikiem w Złotym Trio jest Ron. Po długich rozważaniach przed snem (najlepszy moment na wymyślanie dalszej akcji i kreowanie postaci :D) nad zachowaniem szesnasto- i siedemnastolatków - w końcu to moi rówieśnicy - zauważyłam, że humor się trzyma właśnie osób w takim wieku. Są weseli i rozśmieszają wszystkich wokół - chciałam to przedstawić w tym opowiadaniu. Rozumiem, że życie to nie tylko zabawa, zdarzą się także smutne momenty. Pisanie to dla mnie rozrywka i odskocznia, więc kiedy mam wenę, chcę się trochę pośmiać, a czasami popłakać. Efekty można podziwiać :)

      Usuń

Lileen czeka na opinie, gdyż nie wie, w czym jest dobra, a nad czym musi jeszcze popracować. Zatem zachęca do skrobnięcia kilku wyrazów od siebie, choćby z wiadomością, co się podobało ;)